Dr inż. (PhD; EMBA) Piotr Kaczka

Moja historia

Czym jest dla mnie kulturystyka?

Zrozumiesz czym jest dla mnie kulturystyka, kiedy skojarzysz to z pierwszą rzeczą o której myślisz, gdy otwierasz rano oczy i ostatnią tuż przed zaśnięciem, która elektryzuje, niepokoi, ale i wycisza. Sprawia, że masz energię do działania, koi.

Kulturystyka to nie sport, to jest sposób na życie, styl, pasja, esencja, maksymalna głębia z jaką odczuwasz swe ciało i panujesz nad nim. Kulturystyka wypełnia całe moje istnienie, ale nie zachłannie, asymiluje się z nim, a jednocześnie pozwala na zachowanie części świata, który jest TYLKO MÓJ.

Kulturystyka to dla mnie próba zaspokojenia niegasnącego pragnienia najznamienitszym ze wszystkich napojów tego świata…

Dlaczego dziś jestem tu, gdzie jestem...?

Nie ma jednej, ścisłej daty, którą mógłbym podać, aby określić moment rozpoczęcia fascynacji kulturystyką. To chyba tkwiło we mnie od zawsze, a w różnych momentach życia, po prostu, uzewnętrzniało się w mniej lub bardziej jaskrawy sposób.

Pracować nad estetyką własnego ciała zacząłem w wieku około 12 lat. Miałem w tamtym czasie Przyjaciela, którego ojciec był dyrektorem szkoły, w której była salka ze sprzętem. Dzięki temu mogliśmy w weekendy czy też w tygodniu, po godzinach, korzystać z niej.

Wszystko to było, oczywiście, dość nieporadne, bez jakiegokolwiek nadzoru i wskazówek. Jedyne czym się wtedy kierowaliśmy to ilustracjami ćwiczeń podpatrzonych, w zdobywanych wtedy nadludzkim wysiłkiem, zachodnich czasopismach kulturystycznych. Pamiętam jak dziś, powieszone w mojej szafce, precyzyjnie „wyskalpelowane” z magazynu kulturystycznego, zdjęcie Franka Hilderbrandta.

Codziennie sobie powtarzałem: “Kiedyś będę miał taką klatę jak on”. Także oprócz zainteresowania tym sportem była również motywacja.

W liceum porwał mnie nowy sport – Taekwon-Do. Pochłonął mnie absolutnie. Przez pierwsze 3 lata robiłem ogromne postępy, ale ciągle mi czegoś brakowało, gdzieś był ten niedosyt. Chyba właśnie dlatego oprócz całych godzin spędzanych na treningach tej sztuki walki, zawsze znajdowałem jeszcze czas, żeby poćwiczyć hantelką, jedną, jedyną którą miałem, pożyczoną od szwagra, pięknie odmalowana na srebrno, z regulowanym obciążeniem do 15 kg, istne cudo.

Czasem zdołałem wpaść na siłownię. Mimo wszystko Taekwon-Do kwitło we mnie. Niestety, tuż przed maturą, skręciłem nogę w stawie skokowym i na długo musiałem odstawić treningi Taekwon-Do, później matura, egzaminy na studia…

Do treningów Taekwon-Do wróciłem w połowie pierwszego roku na studiach, nie potrwało to jednak za długo, bo ciągle osłabiony staw skokowy dawał znać o sobie. Kolejne skręcenie, naderwane więzadła, złamane kości śródstopia- kiepsko to rokowało na przyszłość.

W tym czasie też coraz więcej ćwiczyłem siłowo w domu, miałem jedną sztangielkę, ale cięższą, taką do 30 kg, ale wiedziałem też, że muszę pójść na siłownię i wzmocnić nogi, usztywnić je, aby móc wrócić do wysublimowanego Taekwon-Do.

Poszedłem więc na siłownie… i tak już zostało na kolejne 20 lat.

W tym momencie, tak naprawdę, na poważnie zaczęła się moja przygoda z kulturystyką...

W tym momencie, tak naprawdę, na poważnie zaczęła się moja przygoda z kulturystyką… Mieszkałem wtedy w Warszawie na Żoliborzu i bardzo blisko odkryłem siłownię. Właścicielem jej był Krzysiek Gajewski. To pod jego okiem zacząłem ćwiczyć w sposób przemyślany i skoordynowany.

O diecie jakoś nie było wtedy mowy, zasadnicze znaczenie miał odgrywać trening. Z resztą i tak na porządną dietę nie było by mnie stać, żywiłem się tym, co było “pod ręką”, jak każdy normalny student z prowincji (mielone od Mamy, zupki chińskie 😉 ).

Krzysiek przygotowywał wtedy do zawodów kilku młodszych chłopaków- mieli już za sobą kilka lat treningu i wyglądali w tamtym czasie niesamowicie. Dla mnie – jak potwory (w pozytywnym znaczeniu tego słowa), a ja przy nich czułem się jak dziecko. Ale to doskonale mnie motywowało…. motywowało jak diabli.

Zacząłem się coraz bardziej interesować kulturystyką, zarówno samą metodyką treningu, jego rodzajami, jak i, nazwijmy to, molekularnymi podstawami wzrostu mięśni. Kierunek, który wtedy studiowałem – biotechnologia – w najmniejszych szczegółach pozwolił mi to zrozumieć. Zrozumiałem, że organizm ludzki to najbardziej skomplikowana maszyna na świecie… ale ciągle maszyna, i jak każdą maszynę, da się go regulować, wywołując pożądane przez nas reakcje.

Należało TYLKO wiedzieć co i kiedy podać, aby dany proces metaboliczny przyspieszyć, zahamować czy osłabić. W pewnym momencie przestałem postrzegać żywność w sposób typowy dla wszystkich, a zacząłem, jako zestaw substancji aktywnych mających określony wpływ na mój organizm.

Biochemia, enzymologia, fizjologia i biofizyka szeroko otworzyły mi oczy na wszystko, co się dzieje w moim ciele i dały wiedzę, jak to regulować. Ten sposób myślenia i postępowania zaczął przynosić tak pożądane przeze mnie efekty – rosłem jak na drożdżach, co jeszcze bardziej mnie nakręcało i na dobre zakorzeniało we mnie, przysłowiowego, “bakcyla” odnośnie kulturystyki.

Zauważyłem, że mam talent do tego sportu, ale, tak naprawdę, na nic by się on zdał, gdyby nie upór i konsekwencja działania, serce, które w to wszystko wkładałem, czas, poświęcenie. Wszystko działo się spontanicznie, po prostu zacząłem tym żyć, podporządkowując wszystko jednemu celowi – być coraz lepszym w tym co robię.

W tym momencie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że pod tym względem nic się nie zmieniło. Mniej więcej po dwóch latach musiałem zmienić siłownie na K2, na Bielanach, bo Krzysiek przeniósł klub na odległy Mokotów. W K2 ćwiczyłem mniej więcej rok, i tym razem ja musiałem się przeprowadzić. Jak się okazało też na Mokotów, jednak do “starego znajomego” ciągle było za daleko.

Bliżej znajdowała się siłownia, której właścicielem był Paweł Filleborn, w tamtym czasie jeden z najbardziej znanych polskich kulturystów i działacz sportowy, współzałożyciel Polskiego Związku Kulturystyki i Trójboju Siłowego. Cały czas starałem się uczyć metodyki treningu kulturystycznego i sprawdzać różne jego warianty na sobie. Dużo skuteczniej też udawało mi się trzymać reżim dietetyczny.

Niemniej jednak żywienie stawało się coraz droższe, tak samo jak suplementacja, więc oceny na uczelni musiały być również coraz lepsze, aby stypendium naukowe w jak największej części mogło pokryć moje, coraz to większe wymagania żywieniowe.

 

Prawdziwy przełom w osiąganych wynikach nastąpił, gdy po raz kolejny zmieniłem miejsce zamieszkania – przeprowadziłem się na Bemowo i odkryłem Fitness Klub Aplauz, którego właścicielem był (i nadal jest) Artur Borowski. Okres, w którym zacząłem uczęszczać tam na siłownię, z perspektywy czasu i dalszych wydarzeń, określam mianem “złotego okresu Aplauzu”.

Instruktorami byli tam wtedy takie ikony polskiej kulturystyki jak Darek Karpiński, Marcin Jabłoński, Maciek Kaczorowski, Radek Brzuszczyński czy inni doskonali instruktorzy. Miałem ogromne szczęście znaleźć z nimi wspólny język i, chyba, nawzajem podsycać w sobie pasję do kulturystyki, motywując do najcięższych treningów jakie pamiętam i , w ogóle, jestem sobie w stanie wyobrazić.

Ogromnie dużo nauczyłem się od każdego z nich, w każdej z możliwych dziedzin związanej z tym sportem. Na pełen etat pracowałem już w Aplauzie jako instruktor, rozpisywałem diety, treningi, całe ich setki, dziesiątki każdego dnia, a ludzi do mnie stała kolejka, co tym bardziej dziwne, że byłem, jak ówczesna plotka głosiła „najgorszym” trenerem w Warszawie (czytaj: najbardziej wymagającym), w kilka lat zdobyłem tyle praktyki i doświadczenia, „przerobiłem” tyle przypadków osobowych, że już naprawdę mnie nic wtedy nie zaskakiwało.

Aplauz, jako kadra pracownicza oraz wszyscy ludzie z nim związani, w tamtym czasie, był jak żywy organizm, który tętnił życiem, emanował tajemniczą energią, która “pochłaniała”, każdego kto się tam zbliżył. Klimat był niesamowity, nigdy go nie zapomnę…

Stamtąd, po skończeniu doktoratu z Biofizyki w Instytucie Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk trafiłem z Warszawy do Dębicy prosto na Olimp, a właściwie do Olimpu na stanowisko Specjalisty ds. Badawczo-rozwojowych w dziale zajmującym się projektowaniem suplementów diety dla sportowców….ach…..oddychałem pełną piersią, płynąc na fali życia ożaglowany swą jedyną, wtopioną we mnie pasją – kulturystyką.

Czułem się jak ryba w wodzie, a kolejne projekty i awanse pojawiały się bardzo szybko. Olimp Laboratories było zdecydowanie moim miejscem i przeznaczeniem…wspaniała przygoda, którą przesiąkasz na wskroś i zawsze masz już ją w najwspanialszych wspomnieniach.

Wtedy kulturystyka była już całym moim życiem, wiedziałem, że to jest to, i że będzie mi już zawsze towarzyszyć. Przez te kilka lat treningów i pracy w Aplauzie rozwinąłem się niesamowicie. To chwile tam spędzone sprawiły, że mogę teraz być tu, gdzie jestem i mieć zaszczyt przekazywania innym swojej wiedzy, w bardzo szerokim aspekcie, nie tylko związanym z kulturystyką.

To był jeden z najszczęśliwszych okresów mego życia i zawsze będę wspominał go z największą tęsknotą…

W pewnym momencie nawet stanowisko Dyrektora Pionu Badań i Rozwoju Sport w Olimp Laboratories nie było w stanie wykorzystać moich możliwości i potencjału (prowadziłem sam jednocześnie 36 międzynarodowych projektów, dodatkowo koordynując jeszcze ponad 50 tej samej międzynarodowej wagi), co Zarząd Firmy doskonale obserwował i zaczął mnie przenosić do trudniejszych dla mnie, bo nowych zdań.

Coraz głębiej musiałem też wdrażać się w poważną, czystą naukę, z która nigdy zresztą nie chciałem się rozstawać, szeroko rozwijając aktywną współpracę z najbardziej znamienitymi ośrodkami naukowymi w Polsce i Europie.

Dalej były kolejne awanse, a wiec – Dyrektor ds. Innowacji, dalej Dyrektor ds. Naukowych i Produktów Leczniczych i finał finałów czyli Dyrektor ds. Produktów Leczniczych i wtedy się zaczęło najciekawsze, negocjacje z Big Pharmą- coś cudownego patrzeć jak rekiny dziś ogryzają Twe stopy do kości, a za 3 tygodnie ich całe watahy już boją się do Ciebie podpłynąć…przepiękne, nigdy tak szybko nie musiałem się uczyć i nigdy tak wiele nie było ode mnie wymagane…życzę tego każdemu, kto uważa, że już jest Omega, bo o Alfie nawet nie wspominam.

W 2021 roku, po prawie 12 latach pracy w tej polskiej Firmie, w przyjaźni i dobrymi życzeniami na przyszłość pożegnałem się z Zarządem i odszedłem z „mojego” Olimpu postanawiając skupić się na jeszcze intensywniejszym autorozwoju, nieograniczonego do zakresu obowiązków, ale wyjść szeroko poza nie.

Rozpocząłem wysoko specjalistyczne studia podyplomowe z Metodologii Badań Kliniczncyh, Master Business Administration (MBA) w Ochronie Zdrowia czy Marketing Internetowy w Farmacji, wszystko to były i są kolejne cegiełki uzupełniające moją dotychczasową wiedzę, ale często znacznie ją poszerzającą o nowe obszary, co dało mi komfort patrzenia na problem z różnych płaszczyzn i kompleksowego podejścia do jego rozwiązywania. Im większe wyzwanie, tym większa satysfakcja z jego szybkiego i skutecznego rozwiązania.

Teraz wiem, że jedyne ograniczenia które napotykamy to ograniczenia naszej psychiki i strach przed nieznanym. Nie bój się popełniać błędy, bo one uczą Cię najwięcej, ale ucz się najwięcej na błędach innych, szkoda bowiem czasu w życiu, aby po raz kolejny zaczynać coś od nowa…. Z jednym wyjątkiem – realizacji własnych marzeń.

 

Nie zwykłem zostawiać rzeczy niezakończonymi, jak Taekwon-Do, dlatego po 22 latach przerwy w treningach wróciłem do tego arcy szlachetnego sportu i po 4 miesiącach treningów i schudnięciu w ich trakcie 29 kg (na 112 kg) i zerwaniu wszelkich więzadeł w lewym kolanie poszedłem na egzamin, który zdałem z nieoczekiwanym w moim wieku i przy przerwie w treningach, którą miałem (22 lata!!!) awansem o 2 stopnie….

Można by rzecz: „ Coś się kończy coś się zaczyna”, gdyż kulturystyka i Taekwon-Do wzajemnie wykluczają się jako dyscypliny w których możesz osiągać spektakularne wyniki, po prostu zupełnie inna metodyka treningu, których za nic nie da się za sobą scalić, a fizyki niestety nie oszukasz…

Cel jest teraz jeden: czarny pas i Biały Orzeł na piersi…. Gra się rozpoczęła…..ach…..znowu czuję że żyję….

Jak powiedział Bruce Lee: „Nie myśl, czuj! To jest jak z palcem wskazującym na księżyc – nie koncentruj się na palcu bo stracisz cały widok”, a właściwe…. przegapisz cały splendor tego świata, a ja dodatkowo uważam, że:

 

„Droga do sukcesu jest ciągle w budowie” i to jest mojej motto….